Kończy się nasza przygoda z Den Chai. Przed nami ostatni wieczór w naszym małym raju. Jutro wyruszamy do Bangkoku. Za nami dni wyjątkowego lenistwa, całkowitego luzu i relaksu. Śniadania praktycznie do łóżka, obiady w pobliskiej jadłodajni lub robione przez nas na prędce sałatki. Gorąco. W niektóre dni temperatura dochodzi do 37 stopni. Wieczorem spada do 16-18 dzięki czemu można dojść do siebie i spać bez włączonej klimy. Popołudniowe spacery do miasteczka po podstawowe produkty. W porównaniu do innych miejsc wydawanie znikomych pieniędzy. Obiad w naszej jadłodajni kupujemy za 25 THB (2,50 PLN). Za torby pomidorów, ogórków, cebuli płacimy 50 THB. Ogromną wiązkę wspaniałych bananów prosto z ogródka kupujemy za 15 THB. Kilogram przepysznych mango kosztuje 45 THB i podobnie kosztują dwa ogromne, prosto z pola ananasy. Fryzjer kosztuje 100 THB a godzinny, wspaniały masaż 150. To tutaj jest prawdziwa Tajlandia. Uboga w majętności ale bogata życzliwością i uśmiechem. To nic, że nikt tu nie mówi po angielsku – język migowy i uśmiech pozwalają na wystarczającą komunikację. Znalazłyśmy miejsce, gdzie jesteśmy jedynymi, białymi turystkami. Kiedy wyruszamy do miasteczka, każda Tajka i Taj na skuterku wita nas okrzykiem hello i radosnym skininiem głowy. Podobnie reagują właścicielki i właściciele małych sklepików czy jadłodajni. A po drodze do miasteczka maleńkie wioski, w których natykamy się na gromady psów.

Gdzieś na polach pasące się bawoły i krzewy z różnobarwnymi kwiatami

Den Chai i cała prowincja Phare to region lasów drzewa tekowego. Wyroby z niego to przepiękne meble, kolumny, części domów, wyposażenia wnętrz. Ogromne, ciężkie blaty stołów i ław robią imponujące wrażenie.

Nas też otaczają przepiękne wyroby z drzewa tekowego. Jadalnia w naszym ośrodku jest nimi wypełniona. Podobne cudo stoi na naszej werandzie i każdego dnia na takim stoliku jemy nasze codzienne posiłki. Próba przeniesienia naszego stolika graniczy z cudem 🙂

Na wysokości naszego raju, w niedalekiej odległości jest jeszcze jedna mała świątynia. Tym razem całkowicie odmienna od tych pozostałych, przepełnionych przepychem i kapiących złotem. Ta, prosta w swojej architekturze, otoczona szpalerem zieleni, bardziej wygląda na rodzaj zakonu niż typową świątynię. Wieczorami i w ciągu dnia dobiegają do nas modlitwy lamów.

A dniem i wieczorami otoczone jesteśmy oczywiście mniejszymi lub większymi zwierzaczkami. I ciekawostka – koguty pieją tu o każdej porze dnia i nocy 🙂

Pora wyjeżdżać. Przed nami ostatni etap naszej podróży – Bangkok. Jutro zabierze nas tam Special Express czyli pociąg, który podczas siedmiu (planowanych) godzin podróży, przejedzie ponad pięćset kilometrów i pozwoli nam zerknąć jeszcze na ten większy kawałek Tajlandii. Za półtora tygodnia wrócimy do domu. Tak się zakończy nasza azjatycka przygoda.

Ale zanim stanę na polskiej ziemi, mam jeszcze coś w zanadrzu 🙂 Ale o tym opowie pewnie mój ostatni post z tej wyprawy 🙂 a to oznacza, że ciąg dalszy nastąpi …… 🙂