Moja tajska „siostrzenica” proponuje mi jednodniową wyprawę na Surin Island. Zgadzam się natychmiast, bo tam mnie jeszcze nie było. Z uwagi na złą pogodę nie popłynęłam tam 3 lata temu, choć miałam taki zamiar.

Qiu przyjeżdża do mnie wieczorem w wieczór przed wyprawą. Początki trudne. Pobudka o 5.00 rano (toż to środek nocy!!!). Trudno, jak mus to mus 🙂 O 6.20 minibus zabiera nas do portu Namkhem, położonego powyżej Khao Lak. Prawie dwie godziny jazdy. Jest czas na półdrzemkę 🙂

W porcie przede wszystkim badanie temperatury – koronavirus 🙂 Uff, wszystko w porządku. Można się zarejestrować, pobrać sprzęt do nurkowania, zjeść śniadanie. A potem na łódź. Razem 47 osób wsiada na speed boat, który ma być szybki i dowieźć nas na miejsce w 1,5 godziny.

I zong – po przepłynięciu kilku kilometrów okazuje się, że jeden z silników odmawia posłuszeństwa i nie ma ochoty współpracować z innymi. Trzech sympatycznych członków załogi przez całkiem dłuższą chwilę próbuje go zmusić do pracy. Niestety bez specjalnego rezultatu. Wracamy do portu aczkolwiek jeszcze przed dotarciem do niego, dopływają do nas dwie mniejsze łodzie. Grupa zostaje podzielona i ruszamy jednak na wyspy.

Po drodze pierwsze dwa wypady na snorkelling. Rafy, jak to w Tajlandii, w dużej mierze zniszczone, ale trochę jeszcze zostało i parę rybek wokół pływa. Widoki już zaczynają być ładne. Zdjęcia podwodne robi Qiu, bo ja ciągle nie dowierzam plastikowym torebkom na telefony 🙂

Z uwagi na odpływ i brak tzw. wystarczającej stopy pod kilem, przesiadamy się tym razem na drewniane long boaty, które z uwagi na swoją wielkość, mają większą szansę podpłynąć bliżej brzegu. Płyniemy na North Surinat Island. No i po prostu oczy wypadają z orbit. Zielony a właściwie turkusowy obszar wodny nie pozwala oderwać od niego wzroku. Bajka. Trudno się oprzeć robieniu zdjęć.

W końcu lądujemy na wyspie, Czeka tu na nas lunch i mamy czas na chwilę relaksu. Wyspy Surin to kompleks 5 wysp należących do morskiego Parku Narodowego Mu Ko Surin,  Każda jest porośnięta zieloną dżunglą, która w urokliwych zatoczkach zmienia się w piękne piaszczyste plaże. I podobno jest to jedno z najlepszych miejsc w Tajlandii do snorkellingu i nurkowania. Mówią, że można tu zobaczyć faktycznie jakieś ciekawy okazy podwodnej fauny i flory. Oczywiście trzeba mieć przy tym trochę szczęścia 🙂

Jak się okazuje można tu nawet przenocować. Na wyspie znajduje się parę całkiem przyzwoitych bungalowów.

Po lanczu chwila relaksu i możliwość upajania się otoczeniem.

A potem znowu na drewniane łodzie i kurs na drugą z większych wysp – Ko Surin Tai zwaną także Wioską Morskich Piratów. Odpływ jest na tyle duży, że łodzie wysadzają nas daleko od brzegu i do wyspy docieramy brnąc przez przejrzyste resztki morskiej wody, ledwo przykrywającej dno. Na wyspie Ko Surin Tai jest wioska Ban Moken, czyli autentyczna wioska ludu Mokenów, którzy są nazywani morskimi cyganami. Przybyli tu swego czasu z Malezjii i właśnie tutaj „zaparkowali” swoje łodzie, na których mieszkali przez bardzo długi okres czasu. I jakież było zdziwienie, kiedy nagle dyrekcja Parku Narodowego ujrzała wybudowane na plaży chatki. W jakiś sposób i pod pewnymi warunkami, rząd tajski dogadał się z Mokenami, pozwalając im zostać na tajlandzkiej ziemi, ale jednocześnie nakładając limity na ilość budowanych tu chatek i wielkość populacji. I tak to w wiosce, zaczęło się toczyć normalne życie mieszkańców.

Powrót na łodzie, ostatni wypad na snorkelling i powrót do portu zakończony pięknym zachodem słońca i następnym posiłkiem 🙂

Naprawdę udana wycieczka 🙂