Wyjazd z Negombo zaczął się raczej niefortunnie. Na planowany autobus czekałam ponad półtorej godziny pomimo, że jeżdżą podobno co 15 minut. Sir Lanka boryka się obecnie z ogromnym kryzysem paliwowym, dotyczącym zwłaszcza oleju napędowego. Stacje paliwowe obstawione są grzecznie ustawianymi w rządku dziesiątkami kanistrów, a samochody stoją w nieprawdopodobnie długich kolejkach. Dotknęło to wszelkie pojazdy typu diesel, w tym także oczywiście autobusy. Stąd też powstały ogromne opóźnienia w komunikacji publicznej. W końcu podstawiono jakiś autobus i przegnano mnie do niego na inne stanowisko. Wcześniej do wyboru miał być autobus z normalną klimatyzacją lub ten klimatyzowany przeciągami z pootwieranych okien i drzwi. No niestety okazało się, że wyboru nie ma i należało się jedynie cieszyć, że w końcu jakoś wyruszę. Pierwszy odcinek trasy to prawie 3 godziny do Kurunegala, stamtąd drugim autobusem do Dambulla, a z Dambulla do Sigiriya albo trzecim autobusem albo już tuk-tukiem.

Wsiadając na dworcu w Negombo miałam oczywiście miejsce siedzące, czego nie można powiedzieć o wielu innych lokalnych pasażerach, którzy dosiadając się na trasie przejazdu, niestety mieli miejsca jedynie stojące. Trzeba powiedzieć, że na niektórych odcinkach tłok był niemiłosierny. Zadowolona byłam z miejsca przy oknie, bo nikt na mnie nie leżał, nie walił mnie bagażami po głowie lub wręcz zrzucał swój bagaż na kolana osób siedzących po stronie zewnętrznej. Pomimo, że pierwszy odcinek wynosił ok. 72 km i samochodem można by go przejechać w niecałe dwie godziny, autobus pokonuje tę trasę prawie w 3,5. Nic dziwnego, zatrzymuje się nie tylko w mijanych miasteczkach ale i na trasie praktycznie co 2-3 minuty. Tutaj najwyraźniej wystarczy wyjść przed własny dom i machnąć na autobus, albo poprosić kierowcę o wysadzenie przy najbliższym polu kukurydzy. Od ciągłego zatrzymywania się i ruszania zrobiło mi się całkiem niedobrze, tym bardziej, że dodatkową atrakcją był smród oleju wpadający przez otwarte okna. Przeciągi dopełniały tę pełnię szczęścia.

W końcu dotarliśmy do Kurunegala i zostałam biegusiem przegnana do stojącego już autobusu do Dambulla. O ile pierwszy kierowca, zatrzymując się co parę minut nie osiągał specjalnej prędkości, o tyle następny pokonywał trasę do Dambulla z prędkością światła. Wyprzedzał prawie na trzeciego wszystkie wielkie ciężarówki, wszystkie samochody osobowe i inne autobusy w rytm puszczanej sobie i oczywiście nam muzyki. Hamowania były gwałtowne i w ostatnim momencie. Tym razem nie tylko żołądek ale i serce miałam w gardle. Jakimś cudem dotarliśmy do Dambulla.

Na trzeci autobus już się nie zdecydowałam. Wzięłam tuk-tuka i odetchnęłam z ulgą. Spokojnie dojechałam do celu.

I tu niespodzianka. Szukając noclegu przez bookingcom wiedziałam, że zarezerwowałam jakiś tam bungalow. Duże znaczenie miała tu także cena, bo za dwie noce miałam zapłacić 17 dolarów, co nie jest zbytnio wygórowaną ceną. Wybrałam to miejsce z uwagi na małą odległość do parków narodowych, które chcę zobaczyć. Na miejscu okazało się, że są tu praktycznie trzy domki otoczone cudowną dżunglową wręcz roślinnością, ze wspaniałymi gospodarzami – Lankijczykami, przyjaznym psem, rybami w zamaskowanym wielkim akwarium i wspaniałą altaną. Pokój w miarę duży, skromnie urządzony ale czysty, z dużą łazienką i tarasem przed domkiem. Za te pieniądze, naprawdę nie ma czego więcej wymagać. No żyć nie umierać. Na przywitanie zaserwowano mi taką herbatę, jakiej jeszcze w życiu nie piłam a na kolację lokalne jedzenie. Tak naprawdę, to mogłabym zostać tu na dłużej. Co ciekawsze, rezerwując to miejsce, jak zwykle machnęłam się z datami i przyjechałam o jeden dzień wcześniej. Na szczęście, mój domek był pusty. Tym sposobem będę tu trzy a nie dwie noce. I dobrze – ptaki wokół śpiewają obłędnie a po drzewach biegają tutejsze gigantyczne wiewiórki. Niestety, nie udało mi się jeszcze ani jednej sfotografować, bo szybkie są ogromnie. I po raz pierwszy od wielu dni spałam w tej kompletnej, nocnej ciszy jak dziecko.

Dodatkową niespodzianką na Sri Lance jest wyłączanie na całą godzinę pomiędzy 19-20 światła. Dotyczy to całej wyspy. Dzieje się tak już od ponad 15 dni. Wpływ na to ma kryzys paliwowy, bo energia na Sri Lance produkowana jest w większości na bazie ropy. Kryzys paliwowy spowodowany został brakiem turystów w ostatnich latach, a tym samym odpływ przede wszystkim dolarów, którymi się tu płaci na równi z rupiami. Sri Lanka kupuje wszystko z Arabii Saudyjskiej i nie mając teraz wystarczającej ilości gotówki, nie jest w stanie zabezpieczyć odpowiedniej ilości ropy, zarówno do produkcji energii jak i do normalnego użycia. Stąd, cała wyspa, w ramach oszczędności energetycznych, codziennie przez godzinę pozostaje w ciemnościach. Ratują ich specjalne lampki, które można ładować i wkręcać w miejsce normalnej żarówki.