Oglądanie przez cały czas samej Kamali i plaży, które się zna już od podszewki, może po jakimś czasie się znudzić.  W końcu w samej Tajlandii jest jeszcze tyle miejsc do zwiedzenia. Postanowiłam coś jeszcze zobaczyć.  W tylu krajach odwiedzałam parki narodowe, aż przyszedł w końcu czas odwiedzić jakiś z nich tutaj. Oczywiście,  wszystkie moje wodne wyprawy obejmowały przede wszystkim parki narodowe, ale w większości były to parki morskie. W lądowym do tej pory nie byłam.  Wyruszyłam więc do Khao Sok National Park. Jest on położony w Prowincji Shurat Tahni i obejmuje lasy, które porastały ten obszar od 160 milionów lat. Z Phuket można dojechać do niego na kilka sposobów.  Taksówką – koszt od 2800 do 3200 THB, autobusem z Phuket Town – Terminal II lub z lotniska – koszt ok 320 THB lub wykupić po prostu w jakiejś agencji wycieczkę. Tutaj koszt będzie zależny od ilości zaplanowanych atrakcji.  Zarezerwowałam sobie mały bungalow na 5 nocy w ośrodku zwanym Khao Sok Jungle Hut Resort. Koszt pobytu to 7000 THB a do Khao Sok wybrałam się autobusem z Phuket Town. Miałam czas i nie widziałam potrzeby przepłacać.  Podróż trwała niecałe 4 godziny, czyli o 1,5 godziny dłużej niż taksówką tym bardziej, że komfort jazdy jest w tutejszych,  dalekobieżnych autobusach, całkiem przyzwoity.  O różnicy w cenie nawet nie trzeba wspominać.  

O 7.00 rano umówiona taksówka zabrała mnie do Phuket Town a o 8.30 wyruszyłam w drogę.  Za Khao Lak widoki robiły się coraz ładniejsze.  

Mój ośrodek – Khao Sok Jungle Huts Resort, do którego z przystanku dotarłam za 100 batów, okazał się być położony tuż pod wzniesieniami.  Bardzo ładna okolica, a mały, zarezerwowany bungalow zupełnie mnie zadowolił.  

Po południu wyruszyłam do wioski na rekonesans.  Przy głównej ulicy cała masa mniejszych i większych barów i restauracji. Między nimi mini marty i sklepy z mydłem i powidłem. Wśród tego niespodzianka – tzw. weed shops czyli możliwość zakupienia w sposób całkiem legalny wyrobów z marihuany. Od zeszłego roku można ją zakupić w Tajlandii, choć podobno nie należy jej palić publicznie. Jak do tej pory na plaży w Kamali, nie widziałam, żeby ktokolwiek tym zakazem się przejmował 🙂

Wieczorem jak zwykle zamówiłam ulubionego Tom Yum. Trzeba powiedzieć jedno – smak tej zupy lekko się różni w zależności od restauracji czy regionu, ale jedno pozostaje takie same – wielkość miseczki, w której go podają 🙂

Po drodze znalazłam agencję turystyczną,  gdzie wykupiłam 2-dniową wycieczkę do parku, z noclegiem w chatce na wodzie. Wycieczka wraz z 4 posiłkami, piciem i noclegiem wyniosła mnie 3000 THB.  No i się zaczęło.  

Na drugi dzień o 9.00 wyjechałam z grupą innych uczestników do portu, z którego drewniana, długa łodź zabrała nas w baśniową podróż po po zielonych wodach parku. Już widok z samego portu lekko zapierał dech w piersiach.

Nie wiem, czy są odpowiednie słowa aby opisać te wszystkie widoki, jakie mieliśmy możliwość oglądać w czasie przeprawy drewnianą łodzią do małej zatoki, gdzie czekały na nas bambusowe chatki na wodzie i mała restauracja i  gdzie podawano nam naprawdę dobre jedzenie.

Zielone wody otaczające dostojne, pojedyncze skały jak i całe ich pasma, maleńkie wysepki z żółtym piaskiem, a pomiędzy nimi urocze przesmyki. 

Miejsce do spania było także wspaniałe. Bambusowe, bardzo proste w użyciu chatki, ustawione w dziwny sposób na wodzie, do których prowadził bujający się po nogami trap. Zero poręczy, linek czy czegokolwiek. Pierwsze przejścia do chatki z duszą na ramieniu, wieczorem z większą już odwagą a na drugi dzień biegałam po nich w te i we wte 🙂 Można? można 🙂 Do tego mała restauracja, toalety z prysznicami też na wodzie, bujające się platformy, do których dopływały łodzie. Możliwość popływania w zielonych wodach jeziora lub wypłynięcia kajakiem na szersze wody. W nocy jego plusk i odgłosy dochodzące ze ściany lasu za plecami wraz z kołysaniem się domku, utuliły mnie spokojnie do snu.

Jak zwykle nie wiem jak opisać swoje emocje w chwili natknięcia się na zwierzęta żyjące na wolności. Dla mnie jest to zawsze ósmy cud świata. Tym razem udało nam się zobaczyć żyjące naprawdę na wolności stadka i pojedyncze sztuki dzikich słoni. I chociaż już je w paru miejscach widziałam, to zawsze taki widok sprawia mi moc radości.

No i jakimi słowami przekazać piękno zachodzącego za skałami słońca, siedząc w drewnianej łodzi, pośród tak wspaniałego otoczenia.

I jeszcze potem opisać emocje podczas oglądania trudnego do rozróżnienia od zachodu – wschodu słońca nad pasmami skał, łapania powiewu wiatru na twarzy, słuchania śpiewu ptaków dookoła i podglądania gdzieś pośród drzew skaczących po nich małpek.  

Są takie miejsca na ziemi, których piękna nie oddadzą ani słowa ani zdjęcia.  Są takie miejsca, nie tylko tutaj,  które trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy i przeżyć wrażenia z nimi związane po swojemu. Odczucia będą wtedy zależne jedynie od poziomu wrażliwości na piękno natury, który u mnie jest chyba za wysoki 🙂 Jednym z  takich miejsc jest właśnie Park Narodowy Khao Sok.