Nie było mnie tu dwa lata a tęsknota za Tajlandią i przyjaciółmi rosła z każdym dniem. Przylot był jednak niemożliwy. Kraj był praktycznie zamknięty, a przyjazd, w ramach bardzo poważnych restrykcji, kompletnie nieopłacalny. W końcu, 1 listopada ubiegłego roku, reguły gry zmieniły się na lepsze i myśl o powrocie coraz częściej przychodziła do głowy. Rodził się pomysł, żeby Święta i Nowy Rok spędzić z rodziną w domu a podróż zaplanować na styczeń. I tak się zaczęła droga przez mękę 🙂

W chwili kliknięcia biletu na Phuket, wjazd do Tajlandii miał być w tzw. systemie Test&Go, czyli przylatujesz, jeden test na lotnisku (oczywiście tylko PCR), jedna noc w certyfikowanym i opłaconym wcześniej hotelu a potem można ruszać dalej. Niestety, decyzje w Tajlandii dotyczące restrykcji pojawiają się błyskawicznie i po informacjach o nowej odmianie wirusa, reakcja była natychmiastowa. Ten system został zawieszony aż do odwołania i jedyną opcją dopuszczającą przyjazd turystów, był stosowany także wcześniej tzw. program Phuket Sandbox. Oznacza to 7 dni w certyfikowanym hotelu i dwa testy – jeden na lotnisku a drugi po 5 dniach pobytu. W przypadku wyników negatywnych można ruszać dalej. Pozytywne wywołują konsekwencje w postaci kwarantanny w hotelu lub pobytu w szpitalu w zależności od samopoczucia. No cóż, bilet kupiony więc nie pozostało nic innego jak przygotować się do obowiązującej procedury.

Na początek kompletowanie wymaganych dokumentów – trochę innych do ambasady i w zwiększonym zakresie do zarejestrowania się na tajskiej stronie rządowej, w celu uzyskania tak naprawdę pozwolenia na wjazd. Sama wiza jest już niewystarczającym dokumentem.

Jeśli ktoś się tutaj wybiera na trochę dłużej niż dwa tygodnie, to ten post jest przede wszystkim dla niego. Warunkiem przylotu do Tajlandii jest przede wszystkim przylot na Phuket a nie np. do Bangkoku a dopiero potem na Phuket. Bezpośrednich lotów oczywiście nie ma, ale należy lecieć liniami, gdzie lot po przerwie na lotnisku gdzieś tam, ląduje właśnie tutaj.

No i wymagane dokumenty:

1. Szczepienia co najmniej 2 razy – zaświadczenia o wszystkich szczepieniach trzeba ściągnąć z pacjent.pl (na szczęście mają od razu tłumaczenie na jez. angielski) 2. Test na covid najpóźniej 72 godziny przed odlotem – wynik w jez. angielskim. 3. Polisa na co najmniej 50.000$, w języku angielskim i wyraźne oświadczenie, że ubezpieczyciel pokrywa koszty związane z covidem. 4. Certyfikat szczepienia – co ważne, ten po 2 a nie po 3 szczepieniu, bo tylko QR z tego pierwszego jest ważny. Z certyfikatu trzeba wydzielić także sam QR, bo będzie go trzeba załadować na stronę oddzielnie. 5. Kopia paszportu. 6. Rezerwacja certyfikowanego hotelu tzw. Sha+ na 7 nocy, jeśli się przylatuje do południa i na 8 nocy jeśli się przylatuje po 18.00. Rezerwacji dokonuje się jedynie albo bezpośrednio w hotelu albo wyłącznie przez portal Agoda.com. Co ważne, na otrzymanym potwierdzeniu musi być informacja, że został opłacony, choć nie zawsze trzeba to robić. 7. Należy z góry opłacić test na lotnisku i otrzymany rachunek dołączyć w rubryce „inne.”

I uwaga, wszystkie te dokumenty, które są normalnie w formie .pdf należy zamienić na .jpg czyli zdjęcia. Dopiero wtedy można je załadować na stronę rządu tajskiego (Thailand Pass) w celu uzyskania akceptacji i specjalnego QR, którego posiadanie sprawdzane już przy odprawie na lotnisku w Warszawie. Wszystkie dokumenty należy wydrukować i w formie małego segregatora mieć przy sobie. Pokazuje się je na okrągło! Brak jakiegokolwiek dokumentu skutkować może powrotem do domu. No i ważna uwaga – rejestracja na ww. stronie odbywa się wyłącznie w języku angielskim.

Wymagania dotyczące dokumentów niezbędnych w celu otrzymania wizy (jeśli wyjeżdża się dłużej niż na 30 dni) należy sprawdzić na stronie ambasady. I to wszystko przed wyjazdem. Dobrze jest też śledzić na bieżąco wiadomości z Tajlandii, bo tutaj jest kalejdoskop. Polecam http://www.thainewsreports.com, http://www.tatnews.org – niestety w języku angielskim. Można je także przeczytać na stronach MSZ, ale tam chyba za rządem tajskim nie nadążają.

No a potem zostaje tylko podróż i sam przylot. Wszystkie wymienione dokumenty zaczynają sprawdzać już na lotnisku w Warszawie w momencie odprawy, potem w porcie przesiadkowym a następnie już na Phuket. Trzeba przyznać, że na miejscu jest to wszystko w miarę ogarnięte i raczej sprawnie idzie. Na początek wszystkie dokumenty, odprawa paszportowa, odbiór bagażu, proces związany z robieniem testu i odjazd wyznaczonym transportem, zorganizowanym zazwyczaj przez hotel, do którego się jedzie. Za wyjątkiem niezbędnych momentów, maseczki cały czas na twarzy. Tutaj noszą je wszyscy, nie tylko w przestrzeniach zamkniętych, ale także na ulicy. Oczywiście, można je zsunąć, gdy się spaceruje po mniej zatłoczonych przestrzeniach,

I dwa słowa o Programie Phuket Sandbox. To nie jest kwarantanna. Nie opuszcza się pokoju tylko do momentu uzyskania wyniku 1-go testu, który jest albo tego samego dnia albo na drugi dzień, w zależności od godziny przylotu. W przypadku wyniku negatywnego można się poruszać nie tylko po hotelu, ale tak naprawdę po całym Phuket, pod warunkiem, że na noc wraca się do hotelu. Jednocześnie obowiązkowo instaluje się specjalną aplikację, która niestety śledzi nasze ruchy przez cały okres pobytu, ostrzegając jednocześnie, gdy zbliżamy się do osób, mających coś wspólnego z covidem. Mamy coś takiego i w Polsce tylko tutaj to działa. Piątego dnia od przylotu, na własny koszt, należy zrobić obowiązkowy drugi test PCR w wybranych do tego punktach na całym Phuket. Wyniki obydwu testów pokazujemy w hotelu a oni zgłaszają je w odpowiednie miejsca. Koszt testów się waha od 2100-3000 THB (252-359 zł.). Potem można się już poruszać po Tajlandii, aczkolwiek w niektórych prowincjach natkniemy się na następne obostrzenia. Certyfikat szczepień zawsze przy sobie, bo jest sprawdzany w bardzo wielu miejscach.

I to tyle o drodze przez mękę. Rozpisałam się, ale może ktoś ma zamiar się tu wybrać, to taka wstępna wiedza pozwoli mu się przygotować. Ja nie byłam 🙂 Do wszystkiego musiałam dotrzeć sama. To mój pierwszy wyjazd, kiedy działałam w ogromnym stresie i przy ciągłych obawach, że to się nie uda. Udało się, jestem z siebie dumna, ale myślę czasem, że gdybym wiedziała, co mnie czeka, to chyba bym tego biletu nie kliknęła 🙂

Nagrodą za to wszystko jest zachód słońca na Nai Yang, ulubione tajskie potrawy, ciepłe morze i całkiem nie zatłoczone plaże, pierwsze masaże i ten specyficzny zapach Tajlandii, będący mieszanką kwiatów, przypraw i oczywiście zapachów cywilizacyjnych :).

A do tego wszystkiego spotkanie z przyjaciółmi, wspólna kolacja i ogromna radość, że moja ukochana sunia bez problemów poznała mnie po dwóch latach i nie odstępowała mnie ani na krok. Czy może być piękniejsze przywitanie? 🙂

Jeśli jutro wynik testu będzie negatywny (a taki być powinien), to w środę wyruszam na Kamalę i melduję się w wynajętym apartamencie. Dopiero wtedy poczuję tak naprawdę, że wróciłam do drugiego domu.