Generalnie nie mogę narzekać na hotel, w którym mieszkam. Pokój bardzo ładny, czysto, obsługa bardzo sympatyczna i pomocna. Mają chyba jednak problem ze swoimi kierowcami. Jeden nie dojechał na lotnisko a drugi, pomimo dokonanej rezerwacji w hotelu dnia poprzedniego, nie stawia się na umówioną godzinę, czym tym razem doprowadza mnie do lekkiej irytacji. Ma być o godzinie 8.00, co oczywiście skutkuje moją wcześniejszą pobudką (czego bardzo nie lubię :)), wcześniejszym śniadaniem i przygotowaniem się do wyjazdu. Celem jest Kulan National Park, oddalony jakieś 70 km od Siem Reap. O 9.30, po już kilkukrotnym powtórzeniu przez zmartwioną recepcję, że kierowca jest w drodze, że jest „traffic” i że jeszcze 15 minut i będzie, proszę recepcję o odwołanie tego kursu. Zaczynam kombinować na własną rękę, już bardziej po złości niż z potrzeby, bo nic by mi się nie stało, gdybym te następne minuty poczekała. Kulan Park nie ucieknie 🙂 Jako przewidująca zawsze dziewczynka, mam kontakt do solidnego kierowcy z dnia poprzedniego. Pytam czy mnie zawiezie i po 15 minutach przed hotelem stoi samochód o dziwo z dwoma kierowcami!!! i na dodatek już z biletem wstępu do parku. Można? Można 🙂 No „traffic”?

Okazuje się, że mój kierowca ma dzisiaj wolny dzień i będzie mi służył za przewodnika, a kolega pracuje i będzie prowadzić 🙂 Ruszamy do Kulen National Park 🙂

Kulan National Park położony jest w górach i wstęp do niego kosztuje 18$. Jak się później okazuje, warto. Po drodze mijamy małe wioseczki i wspaniałe tereny zielone. Moi kierowcy znają komunikatywny angielski więc po drodze uprzejmie odpowiadają na moje proste pytania 🙂

Droga do parku na ostatnim etapie ciągnie się przez ok 20 km i prowadzi szutrową, krętą drogą pod górę, na której dwa samochody nie dają rady się minąć. Ustalono reguły – do godziny 12.00 samochody wjeżdżają pod górę do parku, po 12.00 mogą zacząć zjeżdżać i już żaden samochód pod górę nie ma prawa wstępu. Na drodze jest jedynie możliwość mijania się że skuterem lub motocyklem. Na każdym zakręcie stoją policjanci, którzy pilnują tego ruchu i możliwości przejazdu. Jestem zdumiona tak dobrą organizacją.

Pierwszy etap to oczywiście wizyta w, znajdującej się w najwyższym punkcie góry, świątyni buddyjskiej. Wchodzimy na wzgórze po schodach. Ciepło. Na obrzeżach schodów siedzą staruszki, matki z dziećmi, drobni sprzedawcy. Idę z moimi kierowcami jak z przyboczną gwardią i może to mnie ratuje od wszelakiego nagabywania mnie o pieniądze lub kupno jakiego drobiazgu. Najwyraźniej ich towarzystwo jest bardzo pomocne.

Na wzgórzu jak zwykle pozbywamy się butów i ponownie mamy do pokonania następne schody, tym razem już do samej świątyni. Jest malutka, z posągiem leżącego Buddy a widok z jej maciupkich tarasików jest rewelacyjny. Morze zieleni tworzącej kambodżańską dżunglę. Miejsce to razem z całymi górami należało kiedyś do Khmerów i mieszkańcy Kambodży nie mieli tutaj prawa wstępu. Dopiero rok 1997 przyniósł zmiany, po zakończeniu jak to tutaj mówią, wojny cywilnej. Od tej pory, góry i świątynia są dostępne dla wszystkich.

Po krótkiej modlitwie moich towarzyszy (według starej zasady Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek, ja także zapalam przed ołtarzykiem Buddy wonne kadzidełka. W końcu tutaj to on czuwa nad wszystkimi 🙂 ) schodzimy razem w dół i wyruszamy do wodospadów, które od początku są celem mojej wycieczki.

Na tym etapie towarzyszy mi tylko Sum, znany z poprzedniego dnia, kierowca. I zaczyna być cudnie 🙂 Oczywiście, nie bez małych problemów, bo droga do wodospadów prowadzi w dół i zaczyna być trochę uciążliwa. Kamienie, korzenie, trzeba uważać, żeby nie zrobić sobie znowu krzywdy. Mój towarzysz jest bardzo pomocny i pomaga mi we wszystkich trudniejszych momentach. Dochodzimy do pierwszego wodospadu. Wokół sporo ludzi siedzących w ustawionych tu szałasach, część brodzi w wodzie pod wodospadem. Wchodzimy i my.

No i następny trudny kawałek drogi. Następne kamienne zejście w dół, korzenie, metalowe schody i w końcu docieramy do miejsca docelowego. Widok przepiękny, aczkolwiek obecność wielu turystów, trochę ten widok psuje. Co prawda na szczęście, nie ma tu takich tłumów jak w pozostałych miejscach.

W małej przebieralni wrzucam na siebie kostium, a wszystkie nasze rzeczy umieszczamy w metalowej skrzynce zamykanej na kłódkę. Niestety, nie zabieram ze sobą telefonu, dlatego w wodzie uwiecznia mnie mój towarzysz 🙂

Woda jest dosyć zimna, choć po wędrówce w tym upale, cudownie orzeźwia. Przebywanie w niej urozmaicają całkiem spore rybki, które bez skrępowania skubią po nogach, co oznacza całkiem naturalny peeling 🙂 Widok jest tak piękny, że nie chce się stamtąd wychodzić. No niestety, wszystko co fajne, musi się także skończyć. Wracamy do samochodu i tym razem już jest całkiem trudno, bo trzeba tę samą drogę pokonać pod górę. No nie powiem, trochę się męczę.

Ale to jeszcze nie koniec wyprawy. Wszyscy są głodni i panowie zabierają mnie na obiad do typowo kambodżańskiej knajpki nad wodą otaczającą Angkor. Niskie stoliki, materacowe siedziska, typowy, kambodżański obiad – pieczony w całości kurczak, ryż, i wspaniale przyprawione kale (morning glory) czyli tutejszy jakby szpinak. Do tego ostry sos i piwo. Jemy po ichniemu czyli praktycznie rękami, odrywając kawałki kurczaka, maczając go w ostrym sosie i zagryzając ryżem. No rewelacja.

Kiedy tak siedzę prawie w kucki przy niziutkim stoliku, patrzę na dwóch obcych mężczyzn, którzy w szalenie delikatny sposób, nie tylko się mną zaopiekowali i pomagali w trudniejszych sytuacjach, ale także na ile pozwoliła im znajomość języka angielskiego, starali się opowiedzieć cokolwiek o swoim kraju, życiu i pracy, to myślę sobie, że nie ma lepszego sposobu podróżowania niż na własną rękę. Żadna wykupiona wycieczka za najcięższe pieniądze, nie przyniosłaby mi tylu wrażeń, radości a zwłaszcza wiedzy o ludziach i zwyczajach odwiedzanych krajów. To właśnie rozmowy i przebywanie z takimi ludźmi, jak moi dzisiejsi towarzysze, pozwalają mi w najlepszy sposób poczuć prawdziwą atmosferę tych miejsc. Oczywiście, nie wozili mnie za darmo, ale za ich życzliwość i dzielenie się wiedzą już płacić nie musiałam 🙂

To był naprawdę wspaniały dzień 🙂

Więcej zdjęć z tej wyprawy pod linkiem:

https://photos.app.goo.gl/S8Fr1e8sgWffNQHs9