Samut, właściciel mojej ulubionej knajpki i przyjaciel postanowił mnie zabrać dzisiaj na mały objazd po Phuket. Obiecywał mi to już dwa lata temu, ale niestety mój dosyć szybki i gwałtowny wylot z Tajlandii uniemożliwił mu realizację dawanych obietnic. Tym razem postanowił zrealizować to natychmiast jak tylko się u niego pojawiłam. I w ten sposób, dzień spędziłam na oglądaniu nowych a także znanych już miejsc.

Na początek wyruszamy na plażę Bang Tao. Po drodze, bocznymi drogami oglądamy Laguna Phuket, obszar zabudowany wspaniałymi hotelami, resortami położonymi w większości nad sporymi akwenami wodnymi. Wygląda to bardzo pięknie, choć pobyt w nich sporo kosztuje. Dzisiaj niestety w większości te luksusowe apartamenty świecą pustkami. Sama Laguna Phuket stanowi południową część Bang Tao Beach.

Na Bang Tao faktycznie nigdy mnie nie było, a trzeba powiedzieć, że nie tylko plaża jest tu urokliwa, ale i otoczenie jest całkiem ładne. Bangtao Beach ciągnie się na przestrzeni 6 km i jest jedną z najdłuższych plaży na Phuket. W większości jest prawie opustoszała – hotele zajmują raczej jej część południową (w tym Laguna Phuket), podczas gdy jej część północna jest ogólnie bardzo cicha i spokojna. Normalnie, jest tu tylko kilka małych barów, porozrzucanych wzdłuż linii brzegowej. Podobno, morze jest tu spokojne i czyste od listopada do kwietnia, a trochę większe fale pojawiają się od maja do października. Wtedy trzeba uważać na czerwoną flagę. Ta część plaży jest raczej dla tych, którzy wolą czytać książki niż włóczyć się po barach. I właśnie tutaj przywozi mnie Samut. Jestem zauroczona.

Następna w planie plaża to Rewai Beach, na którą też nigdy nie dojechałam. Położona jest w pobliżu Phuket Town, więc mamy kawałek do przejechania. Po drodze mijamy wolno Patong, Katha Beach, Karon. Wszędzie, podobnie jak na Kamali, bardzo mało turystów. Takich pustych plaży na Phuket to jeszcze nie widziałam. Ale i pusto na drogach. Jeszcze nigdy ta trasa nie przeleciała tak szybko. Zawsze tu były spore korki i dojazd zajmował sporo czasu. Dzisiaj jechaliśmy bez zatrzymania.

Po drodze mijamy znany już z moich opowieści Katha View Point i tradycyjnie zatrzymujemy się choć na chwilę, żeby raz jeszcze popatrzeć na plaże Phuketu z góry. Przy okazji, daję sobie zrobić zdjęcie z przepięknym orłem.

A potem już prosta droga do Rawai Beach. No niestety, ta plaża mnie nie zachwyca zupełnie. Jest raczej krótka, wąska a morze jest usiane łodziami, pomiędzy którymi pływanie raczej by nie należało do przyjemności. I z tego, jak ją opisują, wychodzi na to, że jest całkiem nie do pływania. No i jest to właściwie, jeszcze jeden smutny widok – puste łodzie, których nikt nie wynajmuje na krótsze lub dłuższe wycieczki. W takich miejscach, brak turystów już nawet przygnębia. Podobnie jak mijane po drodze zamknięte bary, sklepy, restauracje.

W powrotnej drodze zajeżdżamy jeszcze na Nai Harn Beach, jedną z mniejszych, ale najpiękniejszych plaż na Phuket. Położona jest nad zatoką, z bielutkim piaskiem, pomiędzy zielonymi wzgórzami i małymi wysepkami. Woda jest tu koloru zielonego, wokół nie ma wielkich hoteli i popularna jest raczej wśród emigrantów i miejscowych. Jest naprawdę urocza.

I tak kończy się powoli nasza krótka podróż. Wstępujemy jeszcze po drodze na Promthep Cape, gdzie niestety dopadają mnie smutne wspomnienia. Było to jedno z pierwszych miejsc jakie zwiedzałyśmy z Ewą.

Na koniec powrót do domu. To była bardzo fajna wycieczka.