Mija dwa i pół tygodnia od przyjazdu na Phuket i nie ma chyba ani jednego dnia bez deszczu. Wygląda na to, że pora deszczowa poważnie się przedłużyła. Gdyby padało tylko wieczorem lub w nocy, nie byłby to jeszcze taki wielki problem. Pada jednak w środku dnia wyganiając ludzi z plaży a potem pada tak, że trudno dojść do domu. Przestaje to już być zabawne, tym bardziej, że nie jest to mały deszczyk tylko woda z nieba leje się wiadrami. Oczywiście, jest ciepło i o zmarznięciu raczej nie ma mowy, jednakże bycie ciągle mokrym też nie należy do przyjemności. Nawet Tajowie mówią, że to nie jest normalna pogoda już o tej porze.

Półtora tygodnia temu przyjeżdża do mnie Hania. Jest tutaj po raz pierwszy i chyba liczy jednak na trochę inną pogodę. Oczywiście chodzimy na plażę, ale może w tym czasie ze dwa razy jest możliwość dotrwania na niej do zachodu słońca, bo zazwyczaj deszcz wygania nas dużo wcześniej.

Przy okazji naszego tu pobytu przechodzimy z pewnymi zawirowaniami procedurę meldowania się w wynajętym przeze mnie domu. Z tym procesem stykam się po raz pierwszy, Do tej pory załatwiały to za mnie hotele lub agencja. W przypadku wynajęcia domu od prywatnej osoby, obowiązek zameldowania się spada niejako na najemcę, zwłaszcza gdy właścicielowi domu nie bardzo chce się tym zająć.

Meldunku dokonuje się w Immigration Office, do którego trzeba jakoś dotrzeć. Pomoc znajomych Tajów jest niezbędna zarówno w kwestii transportu do miasta jak i wypełnienia całej masy dokumentów, zrobienia sporej ilości kopii wszystkiego, co się da, a i tak na koniec się okazuje, że jakiegoś papierka jeszcze brakuje i że trzeba przyjechać na drugi dzień, Skomplikowana operacja i gdyby ktoś musiał przez to przechodzić, to jednak najlepiej jest wymóc na właścicielu, aby zrobił to sam, albo jechać z nim do Immigration Office, aby był osobiście i w razie potrzeby podpisywał wszystkie niezbędne dokumenty. Zaoszczędzi to z pewnością sporo czasu.

Jedynym plusem tych wyjazdów był spacer po Phuket Town (też oczywiście w deszczu) i możliwość pokazania Hani kawałka centrum i tzw. starówki.

Z uwagi na pochmurną pogodę, wybieramy się na Patong. Robimy prawie dziesięciokilometrowy spacer, łazimy po sklepach i bazarkach, jemy na świeżym powietrzu, spacerujemy plażą. O 18.00 wygania nas deszcz i trzeba wracać do domu.

W domu czeka na nas codziennie przydomowe zwierzątko 🙂 Jest bardzo towarzyskie i najwyraźniej przysłuchuje się naszym wieczornym pogaduszkom na tarasie. Od czasu do czasu próbuje się wtrącać do dyskusji wydając z siebie dźwięki w stylu geekoo.

W czasie jednego z wieczornych powrotów do domu zaskakuje nas na jezdni, widok spacerującego czarnego skorpiona. Powiem szczerze, że na ten rodzaj zwierzątka natykam się tutaj po raz pierwszy.