W piątek rano wyjeżdżamy w kierunku Prowincji Satun i portu.

 

Tu zostawiamy samochód i przesiadamy się na speed boat. Zanim to nastąpi panuje wszędzie jakiś potworny chaos. Ktoś daje jakieś znaczki do przylepienia na biuście, ktoś niby zabiera bagaże, ktoś coś po piętnaście razy sprawdza. Wokół kłębi się trochę chyba otumaniony tłum. Do tego wszystkiego, jest godzina 11.00 rano a słońce daje nadspodziewanym żarem. Patrzę na to wszystko i tak sobie myślę, że gdybym miała możliwość wzięcia tego w swoje ręce, to bym im tu dała pić i popalić 🙂

 

Po prawie godzinnej kotłowaninie, udaje nam się zejść do łodzi i jakimś cudem wypłynąć z portu. Wydaje się już, że wszystko jest na dobrej drodze i że po dwóch dniach podróży, dotrzemy na Ko Lipe. Nic bardziej mylnego. Niby rejsowa speed boat, okazuje się być łodzią wręcz wycieczkową. Po drodze zatrzymuje się na dwóch wyspach należących do parku narodowego, za co trzeba oczywiście dodatkowo zapłacić, pomimo, że nikt tej wycieczki specjalnie chyba nie zamawiał 🙂 Łączy się to z wysiadaniem i wsiadaniem na łódź czyli następnym galimatiasem. Na każdej z tych wysp spędzamy po 15 minut.

Pierwsza z nich to Ko Tarutao będąca częścią Tarutmo National Park. Z uwagi na złą sławę, nigdy nie została tak naprawdę zasiedlona. Było to miejsce przestępców, bestii i duchów. W latach 1937-1948 rząd tajski zesłał tu 3000 więźniów. Wyspa określana była „piekłem na środku głębokiego morza”. Setki wysłanych tu więźniów zmarło na skutek chorób i głodu, wielu z nich zostało groźnymi piratami. Większość z nich była więźniami politycznymi. Wśród nich znalazł się także syn wygnanego w tamtych czasach króla Ramy VII. Do dzisiaj pozostały ruiny tamtejszego wiezięnia.

A reputation as a hangout for criminals, beasts and ghosts has left Ko Tarutao undeveloped. Photo taken in or around Ko Tarutao, Thailand by David Luekens.
W 1974 roku wyspa została oficjalnie objęta ochroną jako część Morskiego Parku Narodowego.

Druga wyspa to Ko Adang z ogromną piaszczystą plażą i widoczną ścianą zieleni. Upał coraz większy więc wychodzę na moment i wracam do łodzi.

 

Nareszcie płyniemy w kierunku Ko Lipe. I tu następna niespodzianka. Speed boat dopływa jedynie do wielkiej platformy położonej w sporej odległości od wyspy. Znowu przesiadka. Zabieramy bagaże i z drugiej strony platformy wsiadamy po kilka osób do długich, drewnianych łodzi, które ostatecznie dowożą nas na plażę Ko Lipe.

 

Jestem na Ko Lipe, aczkolwiek to jeszcze nie koniec podróży.  Następny chaos i skuterowe taxi przewozi mnie na drugą stronę wyspy, gdzie mam wynajęty hotel.

img_20180317_152949-163247552.jpg

 

 

I hotel. Dotarłam do osławionej Ko Lipe – mogę po tej potwornej podróży choć na chwilę odsapnąć 🙂

 

Sama Ko Lipe, opisywana na wiele sposób i w wielu językach, to dla mnie generalnie największa i najbardziej kosztowna porażka. Narzekałam swego czasu na wyspę Phi Phi i kotłujące się tam tłumy. Okazuje się, że może być jeszcze gorzej, tym bardziej, że Ko Lipe jest mniejsza.

W dzień sama wyspa nie wygląda najlepiej. Wrażenie brudu, śmieci, rozpoczętych i nie dokończonych budowli, kurzu i hałasu. Ciasnota spowodowana przez upchnięte wszędzie sklepiki, restauracje i jadłodajnie. Większość ośrodków położona jest wokół plaż. Na wyspie nie jeżdżą samochody, natomiast nieustająco warczą skuterkowe taxi i skuterki same w sobie. Po wszystkich dostępnych uliczkach, zwłaszcza po ulicy głównej, zwanej tu Walking Street, przewalają się dziesiątki ludzi. Widać to szczególnie wieczorem, kiedy zupełnie nie ma jak przejść wśród tego tłumu. Za żadne pieniądze nie chciałabym tu wrócić ponownie 🙂 Ale co ciekawe – najwyraźniej Polacy lubują się w takim otoczeniu, bo po raz pierwszy słyszę tu tak często język polski.

Natomiast jeśli chodzi o koszty, to tutaj wszystko jest prawie dwa razy droższe niż na zupełnie nie tanim Phuket. Ceny hoteli koszmarne, oczywiście jak na tajskie warunki a ich jakość nie do końca odpowiada cenie. W sklepach i restauracjach płaci się słono za wszystko. Ogółem, wyspa nie warta wydawanych tu pieniędzy. Jak widać jednak, całe tłumy, nie wiadomo dlaczego, chcą je wydawać własnie tutaj 🙂

 

 

 

Jeśli chodzi o mnie, to w żadnym przypadku nie jest to wyspa moich marzeń a samo dotarcie tutaj jest sprawą wielce uciążliwą. Drugi raz bym tego nie chciała przeżywać 🙂