Początek podróży niefortunny. Zaczęło się od opóźnienia pierwszego samolotu do Kijowa. Zamiast o 10.45 wyruszyliśmy o 11.45. Kijów przywitał nas mrozem z temperaturą -7 stopni i zaśnieżonym lotniskiem. Ubrana w lekką koszulę z krótkimi rękawkami i przykryta jedynie chustą, wychodziłam na oblodzone schodki samolotu, żeby przejść do czekającego na nas autobusu. Generalnie wychodziło na to, że największe lotnisko Ukrainy nie używa czegoś takiego jak rękawy. A potem już było tylko gorzej. Po odczekaniu przepisowych prawie 6 godzin na lotnisku, znowu autobusem zostaliśmy przewiezieni do samolotu, który miał nas zabrać do Bangkoku. I tu nastąpił mały horror. Na początek okazało się, że popsuty jest system wodny. Trzymani w samolocie, czekaliśmy na jego naprawę. Trwało to ponad dwie godziny. A potem, kiedy już właściwie ruszyliśmy z miejsca, po przejechaniu może 500 metrów, zatrzymaliśmy się, tym razem w celu odmrożenia całego samolotu. Ogromne maszyny lały jakieś ciecze na jego dach, kadłub i skrzydła. Poczułam lekkie zaniepokojenie. Proces ten trwał jeszcze jedną godzinę.  W końcu, z ponad trzygodzinnym opóźnieniem, wyruszyliśmy do Bangkoku.