Wynik drugiego testu, oczywiście negatywny, czeka na mnie rano w skrzynce pocztowej. W tym układzie, krótka rozmowa z właścicielem hotelu, czy według niego, nie mogłabym opuścić hotelu o jeden dzień wcześniej i czy to nie przyniesie jakichś kretyńskich konsekwencji. Tutaj to nigdy nie wiadomo, co może wywołać problem, zwłaszcza w sytuacji restrykcyjnych obostrzeń. Okazało się, że to nie kłopot, tylko na wszelki wypadek, mam zostawić na siebie namiary. W tym układzie wtorek spędzam jeszcze na plaży, a wieczorem pakuję manatki. W recepcji okazuję grzecznie wynik testu i pytam się, czy mam coś z tym robić. Odpowiedź brzmi, że nic i że wszystko jest ok. Jak się później okazuje, nie jest to do końca prawdą. Późnym wieczorem w czwartek, zainstalowana na telefonie aplikacja, dosyć rygorystycznym tekstem, przypomina mi, że powinnam przesłać wynik testu na odpowiednią stronę. Mało zawału nie dostaję, bo wydawało się, że miał to załatwić właśnie hotel. Jak widać, trzeba być do końca czujnym i liczyć tylko na siebie.

W środę o godz. 11.00 wyruszam na Kamalę, gdzie czeka już na mnie Anna, moja szwedzka przyjaciółka. To właśnie ona pomogła mi wynająć domek, w którym zamieszkam. W niecałe 40 minut później radośnie witamy się na ulicy, na której Anna wypatruje mojej taksówki. Wygląda na to, że nie ma możliwości podjechania samochodem pod sam dom, więc targamy moje bagaże dziwnymi ścieżkami i jakby lekko pod górę. W końcu docieramy do celu. I tu ogromne zaskoczenie, bo dom jest fantastyczny. Mam salon, dwie sypialnie, ogromną kuchnię, bardzo ładną łazienkę i świetny taras. A to wszystko za 10.000 THB miesięcznie (czyli 1,214 zł) w tym woda i wifi. Za elektryczność dojdzie mi 5!!! THB (0,60 gr) miesięcznie!!!. Cenę domu znałam wcześniej, dlatego wygląd mnie tak zaskoczył, bo za podobny, aczkolwiek troszkę gorszy standard, płaciłam 2 lata temu 17.000 THB. No cóż, pandemia robi swoje, turystów jak na lekarstwo, to i ceny wynajmu spadły. Lepiej obniżyć i coś jednak mieć, niż żeby domy stały puste.

Przesiedziałyśmy z Anną prawie trzy godziny na tarasie, gadając jedna przez drugą i czułam jak powoli schodzi ze mnie stres związany z tą wyprawą. A potem to już tylko wypakowanie wszystkich rzeczy i wspólna wyprawa na plażę, na powitalnego drinka.

Drugi dzień pobytu to oczywiście plaża i przywitanie ze wszystkimi tajskimi przyjaciółmi i znajomymi. Ogromna radość z ponownego spotkania ,a w niektórych przypadkach łzy wzruszenia w oczach.

Plaża niestety, w szczególności dla Tajów, prawie pusta. Trochę to dziwny widok, zwłaszcza w styczniu, gdzie zazwyczaj o tej porze, ludzi było pełno. Z jednej strony, dla takich jak ja, ceniących sobie ciszę i spokój, sytuacja wymarzona, z drugiej jednak, widok jest raczej smutny, biorąc pod uwagę, że Tajowie nie są w stanie zarobić na życie.

Generalnie, widoki na Kamali są smutne. Pozamykane restauracje, bary, sklepy, puste hotele z pustymi basenami. Aż przykro patrzeć. No cóż, to już drugi rok, gdzie wprowadzone restrykcje i praktyczne zamknięcie całego kraju, który w ogromnym stopniu czerpał dochody z turystyki, spowodowały bankructwa wielu dużych i małych przedsiębiorstw z nią związanych. Wymogi związane z przyjazdem odstraszają wielu turystów i po zlikwidowaniu możliwości przyjazdu w opcji Test&Go, mnóstwo rezerwacji zostało odwołanych. I jak na razie nie zapowiada się jakakolwiek zmiana, bo dalej zamykane są miejsca wieczornych rozrywek, zwłaszcza w Bangkoku, w celu zmniejszenia rozpowszechniania się pandemii. I takie rzeczy dzieją się przy 8.112 przypadków zachorowań na dzień dzisiejszy i 19 przypadków śmierci w kraju, który ma 67 milionów ludności. Czytałam dzisiaj wiadomości z Polski!!!

W czwartek wieczorem pojawia się kocica i od tej pory mam już towarzystwo. Jak widać bez kota w Tajlandii żyć się nie da.