Za mną dziesięć dni pobytu w Tajlandi. Próba adaptacji do nowych warunków klimatycznych i czasowych, czas na poznanie okolicy, zorganizowanie bytowania w nowym miejscu. I jak się okazuje, pierwsze drobne niedogodności.

Wynajmując jeszcze w Polsce mieszkanie na Kamali, nie zostałam niestety o kilku rzeczach  poinformowana. Dotyczy to przede wszystkimi lokalizacji samego resortu. Otoczenie jest faktycznie bardzo ładne, miejsce jest ciche i spokojne, ciszy nocnej nie zakłócają dźwięki tutejszych skuterków ale…… . Opis mieszkania nie obejmował informacji dotyczących właśnie położenia samego resortu. Okazało się, że miejsce, w którym na parę miesięcy wynajmuję mieszkanie, znajduje się na wzgórzach i że wjazd z szosy do ośrodka lub wyjazd z niego połączony jest z pokonaniem dosyć dużego wzniesienia. Plany chodzenia do miasta i na plażę oraz powroty do domu pieszo spaliły trochę na panewce. Po przygodzie w Bangkoku, moja kondycja nie wróciła jeszcze do normy, a tym samym wędrówka w dół i w górę stanowi w tym przypadku dużą przeszkodę.

Jak widać pochyłość jest dosyć spora i zejście do szosy, zwłaszcza po deszczu, sprawiać może niemałe trudności. Aby wejść do ośrodka, trzeba pokonać dwa strome podejścia, z których pierwsze jest na zdjęciu a drugie za nim wyżej.

Sytuację ratują tzw. shuttle bus, które mniej więcej co godzinę zabierają mieszkańców ośrodka do miasta i na plażę a potem przywożą z powrotem. Trochę to jednak nie o to chodziło.

Sama droga prowadząca już póżniej do miasta i na plażę jest bardzo przyjemna i nie sprawia specjalnych trudności. Spokojnie można ją pokonać bez najmniejszych problemów. Jak do tej pory, odważyłam się raz zejść z tej pochyłości i powędrować na plażę pieszo, natomiast nie podejmuję się wędrowania nią w górę.

Plaża w Kamala Beach jest o wiele spokojniesza niż swego czasu na Patongu, aczkolwiek pewnie bardziej okupowana niż na Nai Yang Beach. Tutaj też działają mali przedsiębiorcy, u których można wynająć leżak z parasolem i stolikiem i którzy po kilku dniach witają Cię jak jak swojego.

W parku przy plaży stoi skromy, lecz bardzo ładny w swej formie pomnik ku pamięci ofiar tsunami

IMG_20171119_104009 (Kopiowanie)

No i uroki mieszkania na skraju dżungli. Parę dni temu, pod schodami natknęłam się na bardzo cienkiego, wyglądającego jak brązowa gałązka, długiego węża drzewnego, który niestety umknął zanim zdążyłam sięgnąć po aparat, po restauracji przy basenie biegają mikrodinozaury ……

IMG_20171121_153511 (Kopiowanie)

a dwa dni temu w pokoju, po powrocie z plaży, natknęłam się na siedzącą na firance, małą „tarantulę”. Od wewnąrz !!!! Kto mnie zna, ten wie, że kocham zwierzątka ale nie wszystkie 🙂 powiem szczerze, że przeżyłam chwile grozy. Próba wypuszczenia zwierzątka choćby na taras zakończyła się niepowodzeniem i w końcu w obronie własnej zmuszona byłam użyć strasznej broni, zapobiegawczo i chyba z jakimś przeczuciem, kupionej dnia poprzedniego.

Niech nikogo nie zmyli wielkość tego stworzenia na zdjęciu. Robione było z góry, z tapczanu, w celu uniemożliwienia mu zaatakowania mnie na ziemi 🙂 Żeby pokazać jego prawdziwą wielkość, musiałabym niestety na tej podłodze stanąć, czego za wszelką cenę wołałam uniknąć 🙂 Jak na moje potrzeby to był za duży potwór 🙂 Po zakończonej walce, noc miałam raczej niespokojną – dręczyły mnie dwie myśli: czy to zwięrzątko miało rodzinę i właściwie jak długo tak sobie w tym mieszkanku razem żyliśmy 🙂

No ale nie wszystko ma tu złe strony. Wczoraj Q i Beer zabrali mnie na wspaniały lunch a potem trafiłyśmy z Q do Cat Caffe. I to było urocze – przepiękne koty wylegujące się we wszystkich możliwych miejscach w kawiarni. W takim miejscu jeszcze nie byłam. Nagłaskałam się ich do woli i narobiłam im sporo zdjęć. Były przepiękne 🙂

Na zakończenie dnia wspaniały masaż tajski i powrót z nimi do domu, gdzie na pogawędkach cudownie upłynął nam wieczór. I bardzo mnie to cieszy, że Q nazywa mnie ciocią 🙂 A we wtorek zabierają mnie na dwudniową wyprawę – dokąd? Zobaczę na miejscu, bo dzisiaj w żaden sposób nie jestem w stanie zlokalizować wymienionej przez nich nazwy 🙂 z pewnością jej nie zrozumiałam 🙂