Similan to 9 granitowych wysp, porośniętych tropikalną dżunglą, obmywanych czystymi niebieskimi wodami oceanu i obramowanych jednymi z najpiękniejszych plaż Tajlandii. Wyspy znajdują się w odległości około 100 km na północny-zachód od Phuket i ok. 50 km od Khao Lak.

Obecnie każda z wysp posiada swój numer (od 1 do 9). W języku tajlandzkim ich nazwy brzmią następująco:

  • Ko Huyong – wyspa nr 1
  • Ko Payang – wyspa nr 2
  • Ko Payan – wyspa nr 3
  • Ko Miang – wyspa nr 4
  • Ko Ha – wyspa nr 5
  • Ko Payu – wyspa nr 6
  • Ko Hin Pousar – wyspa nr 7
  • Ko Similan – wyspa nr 8
  • Ko Bangu – wyspa nr 9

Wyspy nazywane bywają także „brylantowymi”.

Taki i podobne opisy wysp Similan możemy znaleźć na różnych stronach internetowych. Niektórzy, do tego dodają określenie: bezludne (!!!). Bezludne, to znaczy jedynie, że nie znajdzie się tu żadnych wiosek, domów, hoteli. Wyspy Similan mają status Parku Narodowego i są pod ochroną prawa tajskiego. A przynajmniej tak to jest zapisane. A jaka to ochrona ? To już zupełnie inna kwestia.

Miałam na nie popłynąć poprzednio, ale z uwagi na sztorm, wycieczka została odwołana. I szkoda, bo od kwietnia ubiegłego roku, popularność tych wysp ogromnie wzrosła i dzisiejsza wyprawa na wyspy przyniosła jedynie zdegustowanie. Na tych faktycznie przecudownych plażach, przy szmaragdowej wodzie, w której widoczność jest dobra do 30 metrów (nie wiem, ile było pode mną w czasie snorkelingu), przewalają się setki turystów. Łódź za łodzią dopływa do brzegu, wypluwając z siebie rzesze przede wszystkim Chińczyków i Rosjan. Jedni przypływają, drudzy odpływają. Ci co przypłynęli wypadają na piasek i zaczyna się taniec z telefonami, kamerkami i czym popadnie. Bezprzecznie górują w tym Chińczycy aczkolwiek Rosjanie też w tym nie są najgorsi. Selfie i zdjęcia z muszelką i bez muszelki, w kapeluszu i bez kapelusza, na skale i pod skałą, na pływającym, gumowym łabądku i obok niego, w sukience i bez sukienki, na słupku i pod słupkiem, w pozie żurawia i z wyciągniętymi ramionami, na stojąco i na leżąco, na piasku i w wodzie no i oczywiście na tle tablicy, noszącej nazwę wyspy. Tak, właśnie tu byłam/byłem !!!. Tu sobie zrobiłem zdjęcie.

I tak jest na każdej z tych wysepek, do których można przybić. Na szczęście cztery z nich zamknięte były dla turystów , gdyż właśnie tam, żółwie składają teraz jaja i nie wolno im przeszkadzać. I dobrze, bo przecież jakże cudownie byłoby sobie zrobić selfie z żółwiem, na żółwiu, pod żółwiem, z jajejczkiem i bez jajejczka.

Koszmar!!!

A tak a propo, wczoraj telewizja tajska podobno pokazała (ja jej niestety nie oglądam) protesty Tajów przeciwko takiej dewastacji środowiska i dotyczyły one właśnie wysp Similan i tutejszego Parku Narodowego.

Celem wycieczki był przede wszystkim snorkeling, czyli pływanie z maską i rurką. Opisy mówią, że można tu znaleźć jedne z najlepszych nurkowisk na świecie. Podwodne ogrody koralowców, wielkie formacje skalne i zamieszkujące je ławice kolorowych ryb, a także płaszczki i rekiny. Może i można, ale nie w tych warunkach.

Snorkeling w Tajlandii, w odróżnieniu np. od Egiptu, wygląda tak, że w jedno miejsce na otwartym morzu, w pobliże jakiejś wyspy ale daleko od brzegu, przypływa kilka łodzi, z których wysypuje się do wody około 40 osób i wszystko to mota się na pewnym skrawku morza. W przeciwieństwie do Egiptu, całe to towarzystwo wypuszcza się na żywioł, jak ktoś chce to w kapoku, jak nie to bez łaski i pozwala im się taplać w tej wodzie bez żadnej kontroli. Nikt z obsady łodzi nie pływa razem z nimi, nikt nawet nie obserwuje, czy ktoś się przypadkiem nie topi, nikt nie wyrzuca do wody wiekszego koła ratunkowego tak na wszelki wypadek, nikt nie pokazuje i nie prowadzi w ciekawsze miejsca. A tak jest w Egipcie. Tam członkowie załogi pływają razem ze wszystkimi, ciągną za sobą koło ratunkowe, przy którym słabsi mogą przez chwilę odsapnąć, nurkują i pokazują pozostałym co ciekawsze okazy. Nie mówiąc już o tym, że grupy turystyczne nie liczą więcej niż 15 osób. Przynajmniej ja na takich wyprawach bywałam. Wszystko było zorganizowane od początku do końca. A tu panuje jeden wielki chaos. Przyjemności z tego niewiele a i kuku można sobie zrobić. Kto się decyduje na zejście z łodzi ten jest zdany na samego siebie. No chyba, że się jest w jakimś towarzystwie, to może w razie czego towarzysz pomoże.

Ja w każdym bądź razie na żaden w ten sposób zorganizowany snorkeling już się nie wybieram. I na żadne wyspy z jakąkolwiek agencją też.

Jedyna z tego przyjemność, że choć przez pół dnia popatrzyłam na przecudowne wody Morza Andameńskiego i trochę w nim popływałam.